Notka o zespole:
"Zespół Coma powstał w czerwcu w 1998 roku.
Nazwa to zupełnie przypadkowe słowo. Zadecydował o tym rzut monetą.
Muzycy musieli wybrać nazwę zespołu, ponieważ byli umówieni na wywiad w Radio Łódź.
Początkowo określali swoją grupę jako Voo Doo Art(czas pierwszych prób), nazwa ta jednak nie przyjęła się.
Zespół został założony przez Dominika Witczaka (gitara) i Tomasza Stasiaka (perkusja). Osobnicy ci grali wcześniej w zespole o tajemniczej nazwie Ozoz (wspólnie, z niewystępującym już w Comie Wojciechem Grendą).
Po rozpadzie Ozozu, tandem Witczak-Stasiak próbował założyć zespół, w którym chłopaki planowali grać muzykę, wzorując się na Illusion, Pearl Jam, Led Zeppelin, itd. Problemem okazało się znalezienie basisty.
Mimo usilnych starań nie mogli porozumieć się z kandydatami na tak zaszczytne stanowisko.
Po dość długim czasie Bóg zesłał im Rafała Matuszaka, który oprócz tego, że był całkiem niekulawym muzykantem, do tego rozrywkowym, to jeszcze okazało się, że mieszka 300 metrów od Witczaka. Nastąpił okres wzajemnych fascynacji. Próby odbywały się kilka razy w tygodniu.
Witczak, Stasiak i Matuszak stwierdzili, że będą grać razem do końca życia, po czym podcięli sobie żyły i...
...wymieszali krew.
Tak powstała hybryda funkcjonowała jako wspomniane już Voo Doo Art.
Następnie do zespołu dołączył Wojciech Grenda (podobno wykonał telefon do Witczaka mówiąc, że jest gotów do współpracy od zaraz). Muzycy przyjęli go z radością. Przyjaźń zrodziła się bardzo szybko. Stasiak i Witczak znali już dobrze Grendę z Ozozu. Do pełni szczęścia brakowało kogoś, kto umie śpiewać.
Niestety tutaj wymagania były największe. Stasiak, Witczak i Grenda występowali wcześniej w zespole z Agnieszką Unczur, osobą, która śpiewała lepiej niż większość wokalistek słyszanych w radio.
Panowie "skażeni" wysokim poziomem osoby odpowiedzialnej za stanowisko przy mikrofonie mogli zdecydować się tylko na postać, która śpiewałaby podobnie bądź lepiej. Bóg zlitował się po raz drugi.
Matuszak wspólnie z Witczakiem (mimo istniejącego już Voo Doo Art) występowali w zespole De Ja Vi (gitara + bas + 3 panie wokalistki), którego próby odbywały się w pomieszczeniach harcerskiego hufca, gdzie często pojawiał się Piotr Rogucki (harcerz). Ich spotkanie musiało nastąpić.
Muzykanci z De Ja Vi doszli do wniosku, że warto spróbować z uzdolnionym wokalnie młodzieńcem. Pomija się tutaj fakt, że tych trzech panów znało się z Technikum Elektrycznego i pewnie nie przyszło im wtedy do głowy, że będą grać razem w zespole.
Po pierwszej próbie okazało się, że wybór był trafny...
Nastąpiły długie miesiące zmagań nad komponowaniem muzyki. Wypito wiele różnej maści trunków, które pomagały w zacieśnieniu współpracy zespołu.
Wszystko szło niby w dobrym kierunku. Po latach tłustych nastąpił bardzo przykry "wypadek". Z zespołu został usunięty Wojciech Grenda. Do zespołu niebawem dołączył Marcin Kobza, popularny w łódzkim półświatku muzycznym. Kobez był już znany jako wytrawny gitarzysta, grał z zespołami takimi jak Pig Bit, Second Hand i innymi, których nazw prawie nikt już nie pamięta. Wybór okazał się trafiony w dziesiątkę."
(Źródło: coma.art.pl)
Pierwsze myśli, gdy wspominam ten zespół jest to... Leszek Żukowski ->
oraz wokal Piotra Roguckiego!
Pierwsze spotkanie z wokalistą, a zarazem aktorem - na początku kwietnia 2009, na nagraniu programu Kuby Wojewódzkiego (Stage diving, Wild thing). Potem były Fryderyki, na którym Piotr z zespołem Coma zdobył trzy nagrody;
Pierwszy koncert w Skierniewicach (2.05.2009), na którym to Ten Wokalista mi powiedział: "Po co tu przyjechałaś, przecież gramy to samo"- dzieki czemu tuż przed początkiem ich koncertu, wróciłam do domu.
Pierwszy filmik na YT, który mnie rozbawił: Tolerancja w Radiu Łódź;
Później były
- Juwenalia Politechniki Łódzkiej, na którym oni grali... Gdzie Piotr R. podpisał mi wszystkie okładki (w 2009 w dyskografii były 3 płyty: "Pierwsze wyjście z Mroku", "Zaprzepaszczone Siły Wielkiej Armii Świętych znaków" oraz "Hipertrofia").
- Druga wizyta u Kuby Wojewódzkiego (gdzie gośćmi byli również Paweł Małaszyński i Patricia Kazadi);
- Kilka spotkań w Empiku, kilka koncertów ;)
- 7 płyt studyjnych w tym 2 anglojęzyczne i 1 symfoniczna;
oraz 1 DVD "Coma Live";
A Piotr Rogucki ma w dorobku jeszcze:
- dwie solowe płyty: "Loki - wizja dźwięku" oraz "95-2003";
Wspomnień czar...
Ps. Mimo wszystko wolę Piotra R bez wąsów niż gdy je zapuścił.
CoMa ForEver!Następnym zespołem z naszego kraju, będzie... jeden z dwóch moich ulubionych zespołów.
Wybieram między Cochise, a Manchester.
Miłego weekendu!
Nie znałam jego twórczości wcześniej, dopiero gdy został jurorem mbtm :P.
OdpowiedzUsuńMój blog - klik!
Ja do czasu pierwszego spotkania na nagraniu Kuby wojewódzkiego.... potem to już naokrągło ;)
UsuńJa też wolę Roguckiego bez wąsów. Coma ma naprawdę klimatyczne kawałki.
OdpowiedzUsuń